O polski charakter wspólnoty

Zirytował mnie przedświątecznie felieton Michał Szułdrzyńskiego „O świecki charakter świąt” w „Rzeczpospolitej”, w którym autor ubolewa nad wnioskiem części warszawskich radnych KO o wykluczenie elementu stricte religijnego ze spotkania organizowanego przez ten samorząd (w tym przypadku spotkania „wigilijnego”).

W krótkiej przecież formie publicystycznej red. Szułdrzyński zdołał zawrzeć i dzielnego księcia Mieszka I, i bunt przeciw popkulturowej wizerunkowej przemianie św. Mikołaja w krasnala, sugestię, że wniosek jest elementem antykaczyzmu, i stwierdzenie, że świecka wigilia to oksymoron, w związku z czym wniosek o wykluczenie celebry kościelnej ze spotkania radnych jest bezprzedmiotowy, nonsensowny i szkodliwy.

Za jedno jestem wdzięczny red. Szułdrzyńskiemu – nie napisał, że Polak to katolik i basta. Choć byłoby to logicznym uwieńczeniem jego wywodu.

W Polsce nieustannie zaciera się granice pomiędzy państwowym a partyjnym, pomiędzy publicznym a prywatnym. Każde przypomnienie o tym, że to są różne porządki, gdzie w państwowym i publicznym powinny obowiązywać zasady wspólnotowości i łączenia, w odróżnieniu od partyjnego czy prywatnego, które mogą sobie być, jakie chcą, budzi zdziwienie i irytację. Nie mam pojęcia, jaki św. Mikołaj obdarowuje red. Szułdrzyńskiego, taki bardziej krasnalowaty czy biskupowaty, i zupełnie mnie to nie interesuje, choć życzę jak najhojniejszych prezentów. W zamian liczę na to, że red. Szułdrzyński nie będzie się zastanawiał, czy i jaki Mikołaj nawiedza mnie. W przestrzeni publicznej jest kompletnym nonsensem ustalanie, który Mikołaj jest debeściakiem, bo przestrzeń publiczną tworzy wspólnota obywateli polskich, a nie wyznawców określonej religii.

Wniosek warszawskich radnych jest przypomnieniem tej, wydawałoby się, oczywistej prawdy. Radni napisali ni mniej, ni więcej: łączy nas wspólnota polska, wspólnota warszawska, a nie wspólnota religijna, nie wykluczajcie nas ze wspólnoty, nie każcie czekać na korytarzu, sprowadzając do kategorii Polaków i warszawiaków gorszego sortu. Samorząd jest warszawski, a nie warszawskich katolików – nawet jeśli uznamy, że katolicy stanowią w nim większość.

Drugi wątek w tekście Szułdrzyńskiego to „nie jesteś wierzący – nie świętuj wigilii”. Nie ma tu miejsca na rozstrząsanie, co to jest takie świętowanie i jak się zmieniało nawet w obrębie samej doktryny kościelnej przez wieki. Ograniczę się jedynie do stwierdzenia – kto jak przeżywa, jak świętuje, to jest jego bardzo prywatna sprawa. Dla jednych wigilia będzie duchowym misterium, dla innych rodzinną tradycją i okazją do spotkania się z bliskimi. Dziwić się jedynie mogę, że problemy dawno rozstrzygnięte na bazie elementarnej kultury współżycia w rodzinach – gdzie ateisty nie zmusza się do modlitwy, weganina do zjadania karpia, a ze szwagrem pisowcem rozmawia się o piłce nożnej, nie o polityce, dzięki czemu wszyscy mogą spotkać się przy wigilijnym stole – tak ciężko przeszczepić do życia publicznego. W domach chodzi o wzajemny szacunek i utrzymanie wspólnoty rodzinnej, na tym publicznym spotkaniu – dokładnie o to samo, o wspólnotę, którą należy cenić, szanować i pielęgnować. Nikt przecież nie proponuje świeckich obrzędów w kościołach – dlaczego więc w ratuszu mają być religijne?

Nikomu w Polsce nie przychodzi do głowy ograniczać wolności przeżywania duchowych uniesień, może więc czas na wzajemność? Prawa dla tych, którzy tak nie przeżywają? Choćby tak na próbę, chwilowo, z okazji świąt.