Państwo podległych zastępuje niepodległość

Czy spory ideowo-programowe w Polsce 2019 r. mają jakikolwiek sens?

Ostatnie lata, także kampania wyborcza, na której finiszu jesteśmy, wskazują na to, że nie mają sensu najmniejszego. W kampanii wszyscy obiecali już wszystko, poddając się narzuconej przez PiS logice polityki. Poddaliśmy się polityce odrzucającej wspólnotowość i koncepcję państwa jako organizatora tych usług, których indywidualnie nie jesteśmy w stanie sobie zapewnić. Państwo wycofuje się z organizacji spraw wspólnych, państwo przekazuje pieniądze wybranym grupom i domyślnie oczekuje, że każdy sam sobie opłaci i zorganizuje choćby opiekę medyczną.

Nie budujemy armii, zdolnej w przyszłości stawić czoła wyzwaniom – malujemy stare czołgi, by wzmocnić wynik wyborczy urzędującego premiera głosami pracowników zakładu, który będzie te czołgi malował. Nie budujemy mieszkań, bo hucznie zapowiadany program nie wyrósł nawet ponad fundament. Zamiast tego dziadkowie dokładają do raty frankowego kredytu swoich wnuczków 13. emeryturę, a za chwilę w tej racie może ulżyć zwolnienie podatkowe dla najmłodszych. Przykłady redystrybucyjnych nonsensów mógłbym mnożyć.

Przy obecnej władzy nie tylko w sferze gospodarki przeszliśmy z modelu aspiracyjnego na konsumpcyjny. To samo dzieje się w sferze społecznej, mechanizmów awansu i wyznaczania sobie celów.

Gorsze i lepsze sorty zastąpiły dotychczas preferowane podziały – np. na wykształconych i niewykształconych, zaradnych i niezaradnych, mądrzejszych i nieco mniej mądrych. Czy były idealne? Z pewnością miały swoje wady, ale na te stare podziały i swoje usytuowanie w nich każdy z nas miał jakiś wpływ – te nowe wyznacza władza samodzielnie.

Te stare podziały pobudzały aspirację – do lepszego wykształcenia, tworzenia lepszych warunków sobie, swoim dzieciom. Obecne demotywują całe grupy społeczne, zniechęcają do edukacji, do pracy, niszczą poczucie wpływu na swój obecny i przyszły los, uzależniają od „łaskawego pana”, jakim staje się coraz słabsze państwo.

Model społeczny proponowany przez PiS osadza obywateli w roli klientów czy poddanych, a nie pełnoprawnych uczestników gry społecznej i politycznej.

Spory programowe są dla państw istniejących, o strukturach pozwalających na realizację pomysłów, państw bezpiecznych, z zagwarantowaną suwerennością swoich decyzji. Polska dziś takim państwem nie jest.

Kryzys demokracji liberalnej w skali światowej jest faktem, dużo uciążliwszą formę przybrał w państwach peryferyjnych takich jak nasz, dużo lepiej radzą sobie z tym zjawiskiem kraje, w których istnieją wspólnoty polityczne stojące za państwem, gdzie podstawowe wartości są głęboko zakorzenione, gdzie internetowe kampanie na rzecz ogłupienia wyborcy mają mniejszy oddźwięk.

Tradycyjnie słaba wspólnota polityczna Polaków została kompletnie rozbita – w miejsce takiej wspólnoty proponuje nam się powrót do uznania Kościoła katolickiego za tę jedyną właściwą. Taką konstrukcję przyjmowaliśmy w czasach braku państwowości polskiej, dlaczego mamy ją przyjmować dziś? Takie podejście pozostawia poza wspólnotą nie tylko Polaków niewierzących czy innowierców, ale także tych wszystkich katolików, którym wiara nie pozwala na uczestniczenie w Kościele Paetza, Jędraszewskiego i Rydzyka z ich symbiozą z jedną z partii – symbiozą mentalności i szemranych interesów.

To, co się z nami jako społeczeństwem dzieje, wynika ze zła – zła, które nie ma charakteru metafizycznego, które można opisać i pokazać. Zła wynikającego z odrzucenia faktycznych wartości na rzecz propagandowych konstruktów, z odrzucenia kategorii kompetencji na rzecz przynależności „plemiennej”, odrzucenia autorytetów na rzecz kreowanych bohaterów, odrzucenia w końcu wiedzy, nauki jako instrumentów podejmowania decyzji na rzecz emocjonalnych, często sterowanych propagandowo i przez to popularnych tez rodem z kosmosu.

Obecnie rządzący jeszcze w opozycji przyznali sobie wyłączność na mówienie o wartościach – bez protestów pozostałych graczy sceny politycznej. Oddanie polskiej „prawicy” (czy czymkolwiek PiS jest) monopolu opisanego wyżej otworzyło furtkę do zalania nas pseudowartościami, wykreowania pseudobohaterów i pseudoautorytetów. Te wszystkie pseudo zastąpiły te faktyczne – i nie ma nawet komu krzyknąć, że król jest nagi, że czynią zło.

Wszystko to czyni z nas łatwy cel manipulacji dokonywanych zarówno przez ośrodki wewnętrzne, jak i zewnętrzne – ileż powstało w ostatnich latach analiz aktywności sieciowej wskazujących na granie na podziały w polskiej części mediów społecznościowych przez wyspecjalizowane ośrodki spod Petersburga i Moskwy – to naprawdę nie daje do myślenia? Ich współbrzmienie z każdym przekazem wewnętrznym budującym podziały i ostre spory to przypadek? Czy jesteśmy aż tak naiwni?

Dlatego w fejsbukowej dyskusji wygrywa głos anonimowej internautki opowiadającej o autyzmie spowodowanym szczepionką. „Szczepionko-sceptyczna” dostaje od razu wiele lajków, a głosy profesorów medycyny nie znaczą nic. Głosem tej internautki przejmują się nawet wysocy urzędnicy państwowi, rozważając dobrowolność szczepień.

Dlatego młodzi Polacy, jak wynika z badań, największe zagrożenie dla siebie upatrują w „ideologii LGBT”, a kilka lat temu widzieli je w „islamizacji Europy”. Wywołanie strachu przed nieistniejącymi zagrożeniami służy temu, żeby nie zajmować się realnymi. Za tym wszystkim stoi potężny aparat propagandowy, zatem dzieje się to tu i teraz nieprzypadkowo.

Tak jak debata nie jest możliwa bez oparcia jej na faktach, tak istnienie polityki jest zależne od istnienia jakiejkolwiek wspólnoty. Wojny hybrydowe zaczyna się od zatruwania języka, niszczenia dyskursu, zerwania więzów komunikacyjnych we wspólnocie – wtedy jest ona gotowa do dalszych działań agresora, pozbawiona elementarnego warunku zdolności obronnej, jaką jest bycie społecznością, a nie zbiorem skonfliktowanych grupek czy wręcz jednostek.

Chciałbym widzieć debatę publiczną na temat podatków, kierunków inwestycji państwowych, planowania rozwoju kraju. Zanim to jednak nastąpi, musimy odbudować państwo i podstawową wspólnotę polityczną Polaków. Określić zakres spraw wspólnych, którymi to państwo ma się zajmować. Wprowadzić skuteczne bezpieczniki prawno-konstytucyjne chroniące nas przed zawłaszczaniem państwa i jego dekonstrukcją w tak szybkim tempie, jakie obserwowaliśmy ostatnio.

To wydaje się oczywiste, ale musimy przyjąć do wiadomości, że nie dla wszystkich jest. Pierwszym krokiem jest podjęcie walki ze złem, które nas otacza i które narasta – złem niekompetencji, sztucznych podziałów i fikcyjnych zagrożeń. To jest zadanie nie tylko na najbliższą niedzielę wyborczą, ale także na najbliższe lata i kolejne wyborcze niedziele.