W pułapce tępego formalizmu

Od lat za każdym razem, gdy przy kolejnym ruchu psującym państwo rozpoczyna się rytualna dyskusja – czy to zgodne, czy niezgodne z prawem – cierpnie mi skóra.

Zawsze naprzeciw profesora A mówiącego „niezgodne z prawem” stanie profesor B (a przynajmniej doktor), który wrzaśnie: „a właśnie, że zgodne!”. Po tym następuje rozlanie dyskusji na publicystów i opinię publiczną.

Pomijając fakt, że te dyskusje nie prowadzą do żadnej wspólnej konkluzji, to debaty ograniczone do tak zdefiniowanego obszaru wyrządzają więcej szkody niż pożytku. Analiza zawiłości formalnych zastępuje rozmowę o tym, czy dane rozwiązanie jest dobre, czy złe, czy służy państwu, w jakim chcielibyśmy żyć, czy wręcz przeciwnie – niszczy naszą teraźniejszość i przyszłość.

Do kategorii dobra wspólnego i praw obywatelskich odnoszą się zapisy konstytucji, które z natury ustanawiają normy ogólne, nieprecyzyjne i nieuzupełnione sankcją za ich niewykonanie.

Przykład pierwszy z brzegu – nominowanie pani Manowskiej na pierwszą prezes Sądu Najwyższego w sposób ewidentny narusza konstytucyjną zasadę trójpodziału władzy. Nikt nawet za bardzo nie udaje, że nominacja ta ma inny cel niż pilnowanie interesów partii rządzącej i usuwanie potencjalnych przeszkód w realizacji jej zamierzeń. Burza związana z liczbą głosów Zgromadzenia Ogólnego SN i formą – czy to było głosowanie, czy formalne wskazanie – ma umiarkowane znaczenie. Po pierwsze, kto poza wąskim kręgiem „uczonych w piśmie” może mieć na ten temat własne zdanie? I jakie to ma tak naprawdę znaczenie w zderzeniu z upartyjnieniem kolejnego organu, który zgodnie z naszą umową konstytucyjną powinien być apartyjny? Wejście w regulaminowe formalizmy to parawan zakrywający sedno zła, którego jesteśmy świadkami.

Podobnie wcześniej z Julią Przyłębską – rozwodzenie się nad nieprawidłowościami formalnymi jej działalności zaciemnia obraz faktycznego problemu: mamy dyspozycyjną wobec partii rządzącej szefową Trybunału Konstytucyjnego. Żadne prawo nie zabrania gotować obiadów prezesowi PiS, zło niszczące demokratyczne państwo w tym przypadku jest gdzie indziej: w łamaniu wartości, nie regulaminów.

Studenci socjologii Uniwersytetu Śląskiego złożyli skargę na swoją wykładowczynię prof. Ewę Budzyńską. Zaprotestowali przeciw wykładom, na których zamiast wiedzy przedmiotowej dostawali niezbyt finezyjnie skonstruowaną indoktrynację homofobiczną, dowiadywali się, że gender to komunizm, a posyłanie dziecka do żłobka to wyrządzanie mu krzywdy. Komisja dyscyplinarna UŚ przyjęła zgłoszenie, a reakcją na nie było doniesienie przeciw skarżącym studentom sprokurowane przez wszechmocne od jakiegoś czasu Ordo Iuris (oczywiście formalnie złożyła je zgodnie z procedurą osoba fizyczna, działaczka katolicka z Częstochowy) i błyskawicznie jak na polskie standardy wszczęte przez policję śledztwo.

Prowadzone są przesłuchania, w których zgodnie z prawem bierze udział pełnomocnik donoszącej. Według relacji w praktyce wygląda to tak, że studenci są zastraszani przez prawnika z Ordo Iuris przy asyście policji. Wszystko zgodnie z procedurami i prawem. A że niezgodnie z równością wobec prawa (jak student ma walczyć z wpływowym stowarzyszeniem popieranym przez partię i państwo?), autonomią uczelni (sprawa ma charakter wybitnie wewnątrzuczelniany) czy elementarnymi prawami obywatelskimi (student ma prawa identyczne co profesor) – to umyka. Powszechna wiedza, że naprzeciw kilkorgu młodych ludzi staje potężna organizacja i państwo, nie robi na nikim wrażenia, bo formalnie to jest akcja jakiejś aktywistki ultrakatolickiej.

Tępy formalizm jest bronią wykorzystywaną przez PiS od początku rządów. Bronią skuteczną, bo opozycja chętnie wdaje się w te spory, drugorzędne z punktu widzenia interesu społecznego.

Demokracja opiera się na prawie i procedurach, ale to, co różni ją od systemów autorytarnych, to dobra wola. Dobra wola wszystkich uczestników czy przynajmniej dominującej większości w przestrzeganiu wartości. Jeśli trafiają się demokratycznie wybrani rządzący, tacy jak PiS, którzy podpierają się tępym formalizmem ustaw i regulaminów z pominięciem wartości i zasad ogólnych – państwo umiera, bo nie ma takich procedur, takiego prawa, które zastąpiłyby lub opisały szczegółowo interes publiczny czy prawa obywatela w każdym konkretnym przypadku. Wartości nie da się zamknąć w formalizmie przepisów, one muszą być w nas.

Wielbicielom tępego formalizmu pozwolę sobie na koniec przypomnieć, że rozbiory Polski były formalnie decyzjami sejmowymi, czyli jak najbardziej były zgodne z prawem.