Ile trzeba zmienić, żeby nic się nie zmieniło

Polityka przez ostatnie tygodnie mało kogo interesowała, kanały informacyjne transmitowały obrazek płotu przy najważniejszym ośrodku decyzyjnym z komentarzami: podjechał X, wyjechał Y lub nikt niestety nie podjechał i nie wyjechał.

A kiedy przyszedł „dzień ów”, to znowu najpierw transmisja pomieszczenia, które czeka, by w końcu spóźnieni panowie w krawatach wygłosili oświadczenie, że podpisują porozumienie, a najważniejszy z nich mógł opowiedzieć, że się cieszy, że to historyczna chwila i że wierzy w to, co mówi. Oczywiście dziennikarze wiekopomnego tekstu ujrzeć nie mogli, utartym zwyczajem nie było możliwości zadawania pytań.

Budowane podpłotowo napięcie i oprawa powodowały, że nie znając kontekstu, można by pomyśleć, że panowie ci właśnie porozumieli się co do sposobu likwidacji deficytu budżetowego, nowatorskiej metody walki z pandemią lub zmiany konstytucji. Nic bardziej błędnego. Sprawy Polaków nie były przedmiotem ich rozmów. Oni – po raz kolejny – układali sobie relacje wewnątrz obozu rządzącego, dzielili strefy wpływów w urzędach i spółkach skarbu państwa. O ile rozumiem, że działacze partii rządzącej, ich bliżsi i dalsi krewni mogli śledzić te zdarzenia z zapartym tchem – o tyle ekscytacja szerszej opinii publicznej jest niezrozumiała.

Być może powodem jest to, co nam od lat rządzący wmawiają, a my już chyba w to uwierzyliśmy: że polityką są roszady personalne, a nie faktyczne decyzje wpływające na nasz los. I narzucone tempo debaty – o ustawie 24-48 godzin (bo tyle trwa procedowanie w Sejmie od zgłoszenia do uchwalenia), a o tym, czy pan Zbyszek, czy pan Mateusz – tygodniami.

Czytam w „Nowej Trybunie Opolskiej” o państwowym gospodarstwie rybackim w Niemodlinie, gdzie zwolniono dyrektora. Ichtiologa, który wiele lat zarządzał (z sukcesami) firmą, zastąpił ambitny politolog z Solidarnej Polski, który zdaniem protestujących pracowników „nie odróżnia karpia od leszcza”. Spoglądam na transmisję płotu Nowogrodzkiej, zastanawiając się, czy rozpad koalicji i zastąpienie politologa z Solidarnej Polski jego kolegą z PiS zmieni cokolwiek w Niemodlinie? Trochę oszukuję – nie, nie zastanawiam się, mam pewność, że niczego to nie zmienia.

Kryzys w obozie rządzącym miałby wpływ na nasze życie, gdyby wyłaniała się z niego możliwość przedterminowych wyborów lub zmiana przywództwa – ani jedno, ani drugie nie wchodziło w grę. Układanie stref wpływów nie ma większego znaczenia, szczególnie że nie będą miały trwałego charakteru, przez kolejne lata w różnych miejscach będą korygowane.

Kryzys wywołał sam Kaczyński, projektując rekonstrukcję rządu, w ramach której redukuje się liczbę ministerstw (czyli każdy trochę traci), i dążąc do umocnienia pozycji Morawieckiego w PiS (a co za tym idzie, w Zjednoczonej Prawicy). Cel pierwszy, jak się wydaje, osiągnął, cel drugi musi odłożyć na później (co nie oznacza, że z niego zrezygnował). Konflikt na linii Ziobro- Morawiecki jest przecież ciągiem nieustających starań szefa Solidarnej Polski, by stać się numerem dwa (z pełnym uznaniem pierwszeństwa Kaczyńskiego) polskiej prawicy. Walczył o to w szeregach PiS (gdzie przez jakiś czas był uważany za „delfina”), walczy o to od 2012 r. na czele własnej partii. To czytelne i za każdym razem, kiedy u boku Kaczyńskiego ktoś zaczyna rosnąć, Ziobro atakuje.

Potencjalne wejście prezesa PiS do rządu także nie stanowi szczególnej zmiany – komentatorzy piszący o tym, jak to Kaczyński będzie ważniejszy od premiera i zacznie kontrolować wszystko, zapominają, że taki stan rzeczy mamy od 2015 r. Każdy minister, który chciał przepchnąć swój pomysł, a napotykał na opór premiera (Szydło, potem Morawieckiego), jechał na Nowogrodzką i tam zapadała ostateczna decyzja. Wicepremier Kaczyński będzie robił to, co robił dotychczas, tylko może – jeśli będzie miał taki kaprys – petentów będzie przyjmował na alejach Ujazdowskich, a nie na Nowogrodzkiej.

Te transmisje płotu, nocne narady, napięcia – tyle trzeba było zmieniać, żeby nic się nie zmieniło. Nawiązując do modnego powiedzenia: wybory wygrywa się w Niemodlinie, a tam działacz Solidarnej Polski nadal spokojnie może nie odróżniać karpia od leszcza. A my nadal możemy nie odróżniać polityki od układania się w obozie władzy.